sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 2

    W końcu usłyszałam jej głos. Głos Caroline. Nie tak dawno ją widziałam, ale nie mogę żyć bez niej. Jest dla mnie jak narkotyk. Jak Heroina. Carls zawsze poświęca mi swój wolny czas. Nigdy nie miała chłopaka, dlatego razem więcej się wygłupiamy i śmiejemy. Chłopak według niej, jest niepotrzebny i za dużo trzeba z nim przebywać. Przyjaźń jest ważniejsza, niż miłość. W końcu nie ma miłości bez przyjaźni. Ona wszystko buduje.

                                                                         ♥♪♥♫♥

        Siedziałam w limuzynie, przyglądając się swojej komórce, do której przed chwilą dzwoniła moja przyjaciółka. Siedziałam to za dużo powiedziane. Wierciłam się z tyłu pojazdu, z powodu niecierpliwości. Szofer, który prowadził auto zauważył to, bo lekko odwrócił głowę w moją stronę. Chyba te moje wiercenie dekoncentruje go. Na tyle ile potrafiłam wytrzymać, siedziałam z niewidzialnymi kulami doczepionymi do ciała. Musiałam siedzieć w bezruchu, bo tylko rozpraszałam Franka, a to powoduje wolniejszą jazdę. Miałam nadzieję, że zaraz będziemy na lotnisku. Chciałam zapytać czy jeszcze daleko, ale ujrzałam wielki parking i mnóstwo ludzi. Głównie same dziewczyny w wieku szkolnym. O mało co a Frank by je przejechał. Zauważyłam, że te dziewczyny piszczą i mają w rękach telefony, z których co chwilę błyskało światło. Było ciemno, więc nie widziałam co jest przyczyną ich pisków. Szczerze nie obchodziło mnie to. Gdy Frank zaparkował auto, jak oparzona wysiadłam z limuzyny, trzaskając drzwiami. Zaczęłam biec w poszukiwaniu przyjaciółki. Ustałam i starałam się wypatrzeć ją. Nagle zastygłam w bezruchu. Poczułam jak moją szyję owionęło przyjemne, ciepłe powietrze. Czyjeś ramiona obadulały mnie od tyłu. Silny uścisk powodował szybsze bicie serca. Obce usta zbliżyły mi się do ucha, wywołując dreszcze.
    - Tęskniłam za tobą... - ten szept podniósł mi adrenalinę. Znałam to.
    - Ja za tobą też.. - przytuliłam ją -... Carls... - wyszeptałam ciszej.
    - Co tam u Ciebie? Wiesz już gdzie będziesz studiować? - zapytała mnie zabierając ręce.
    - Dobrze. Spotkałam wreszcie ojca. Ciebie... - powiedziałam cicho - Studiować będę w Wolverhampton.
    - W Wolverhampton? - zrobiła skwaszoną minę.
    - Tak. - uśmiechnęłam się lekko - A co z twoimi studiami?
    - Em... - zmieszała się, głupio się uśmiechając. - Nie składałam jeszcze nigdzie papierów. - oświadczyła.
    - To może złożysz papiery tam gdzie ja? - oczy mi się zaświeciły.
    - Chciałabym, ale nawet nie powiedziałaś mi na jaki kierunek idziesz. - podniosła lekko brwi z dziwnym wyrazem twarzy.
    - No to teraz Ci powiem... Na technologię muzyki. - na mojej twarzy widniał teraz banan, w przeciwieństwie do Caroline. Jej uśmiech zszedł od razu z twarzy. Oczy rozszerzyły się i zaczęły drgać. Usta lekko rozchyliła. Była zdziwiona. Zdecydowanie. Rzadko kiedy widywałam u niej te emocje.
    - T-Technologię m-muzyki?.. - jej głos załamał się. Zamarła. Carol wyglądała jakby ją to przeraziło. 
    - Coś się stało? - zapytałam troskliwie bez uśmiechu.
    - N-Nic... - połknęła głośno ślinę i spojrzała mi w oczy. - Wszystko dobrze. Jesteś pewna, że chcesz iść właśnie na to? - zapytała z poważną miną.
    - Tak. A coś z tym kierunkiem jest nie tak? - Przekręciłam głowę na bok, niczym mały piesek. Miałam już tak w zwyczaju.
    - Nie.. Tylko to jest.. trudny kierunek. Rzadko kto.. zdaję z dobrą oceną. Nie mówię już o bardzo dobrych ocenach. - tłumaczyła się dość dziwnie. - Rozumiem, że lubisz wyzwania i nie poddajesz się, ale to nie są już żarty. Może i masz wielki talent muzyczny, ale tam cenią bardziej wytrzymałość. - Miałam wrażenie, że nie chce bym tam chodziła.
    - Oj tam. Ja sobie ze wszystkim poradzę. A teraz chodź do auta. Robi się późno i zimno. - Podałam jej walizkę Frankowi. Otworzyłam drzwi, wchodząc z Caroline do limuzyny. Dziewczynie najwyraźniej się spodobało. Zachwyt nie schodził jej prawie cały dzień. No właśnie, prawie. Gdy dotarłyśmy do domu była jeszcze zachwycona, dopóki nie zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać w nocy.

                                                                       ♥♪♥♫♥

    - Ja wiem, że kogoś poznałaś! Widzę to po twoich oczach i wyrazie twarzy. - oświadczyła mi.
    - No pewnie. A wiesz jak się nazywa? - odparłam sarkastycznie.
    - Powiedz.
    - Nazywa się Frank. - szepnęłam jej uwodzicielsko do ucha, a potem trzepnęłam poduszką. Jej fryzura przypominała teraz przegraną bitwę z jastrzębiem. Zaśmiałam się na ten widok. To jest jak zabranie dziecku lizaka. Zawsze lubiłam jej dokuczać, a dzisiaj czerpałam z tego radość. Szkoda tylko, że zawsze dostawało mi się dwa razy mocniej. Za takie żarty często obrywałam w głowę.
            Śmiałam się z niej, trzymając za brzuch. Nie zauważyłam nawet, jak poduszka, w którą w nią rzuciłam, leciała prosto na mnie. Szybko zrobiłam unik, którego od razu pożałowałam. Krzycząc, poleciałam z łóżka na twardą podłogę. Zrobiłam fikołka, który wykręcił moje ciało jak kosmita. To wyglądało jak nieudany przewrót do tyłu. Musiało to być dość śmieszne, bo moja przyjaciółka nie mogła opanować śmiechu.
    - Haha.. Destiny.. Proszę Cię przestań. Chcesz żebym umarła ze śmiechu? - mówiła ze łzami w oczach. Nagle wybuchnęłam śmiechem. Śmiałam się z siebie. Naszą euforię było słychać w całym domu. Dlaczego mnie to nie dziwi? Tak jest zawsze, gdy spędzamy razem czas.

    - Destiny mogę użyczyć twojego komputera? Nie chce mi się wyciągać swojego z torby. - zrobiła słodkie oczka.
    - Ech..Dobra bierz, mój Ty leniu. - westchnęłam zrezygnowana.
    - Dzięki. Mam nadzieję, że nie zastanę w nim pornolów. - zaśmiała się, włączając laptopa.
    -No wiesz co? Nigdy bym nie obejrzała bez Ciebie. Jesteś ich wiernym widzem. - powiedziałam ironicznie. Carls już miała włączoną przeglądarkę.
    - Heh... Zobaczymy. - szepnęła. - A to co? - jej ton zmienił się. Podeszłam do niej, schylając się do komputera na biurku.
    - Czemu oglądasz moją historię? - byłam zażenowana.
    - One Direction się zachciało, co? - zrobiła minę jak bym zrobiła coś złego.
    - Co w tym dziwnego, że przeglądam o nich informację? Chcę wiedzieć czyjej muzyki słucham. - odparłam pewnie.
    - Najlepiej będzie jak będziesz słuchać tylko piosenek i nic poza tym. - wyłączyła komputer, zamykając głośno klapę laptopa. Wzięła go pod pachę i podeszła do drzwi. Dotknęła klamki, odwracając się do mnie.
    - Oddam Ci twojego kochanego laptopa, jak tylko Ci się polepszy. - rzekła - Do jutra! - powiedziała głośno już za drzwiami. Osłupiała, stałam dalej obok biurka, w piżamie i kapciach. Właśnie przed chwilą miałyśmy własny, babski wieczór, a ona wyszła. Nie rozumiałam jej zachowania. Chyba naprawdę zrobiłam coś złego, bo wyszła stąd. Gdy dotarło wszystko do mnie, od razu pobiegłam do jej pokoju. Niestety był zamknięty. Mogłam przewidzieć, że tak będzie. Często ona wygrywała w kłótniach i innych rzeczach. Odpuściłam więc sobie. Jutro na pewno jej przejdzie. W końcu to moja przyjaciółka. Moja Carls. Zmęczona poszłam do swojego pokoju. Leżąc w łóżku, myślałam o tym wszystkim, że nie poczułam kiedy usnęłam.

                                                                        ♥♪♥♫♥

                 Obudziłam się dość wcześnie. Słońce mocno świeciło, oświetlając całą sypialnię. Po prostu chce się żyć. Natomiast mój wygląd teraz odstraszał. Worki pod oczami. Stojące, roztrzepane włosy. To była normalka. Zawsze tak wyglądałam z rana. Ktoś kto by mnie zobaczył w takim stanie, mógłby pomyśleć o dwuznacznej sytuacji. Jednym słowem byłam teraz potworem.
                 Wzięłam poranną toaletę i ubrałam się. O makijażu i fryzurze nie da się zapomnieć. Włosy wyprostowałam prostownicą, a następnie pomalowałam rzęsy i nałożyłam puder. Użyłam jeszcze wcześniej arbuzowej mgiełki na ciało. Pachniała niesamowicie i zawsze mnie orzeźwiała.
                  Gotowa, wyszłam z pokoju i udałam się do Caroline. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tego domu. Czasami miałam wrażenie, że nie idę dobrą drogą. Pokój Carls był zamknięty. Mogła jeszcze spać albo jest już na śniadaniu. Wzruszyłam ramionami i udałam się do jadalni. Nie zasmucę się, gdy moja przyjaciółka zgubi się. Może nawet odda mi komputer. Kto wie.
                   Wchodząc do pomieszczenia potknęłam się o listwę. Głośny śmiech doszedł do moich uszu. Odwróciłam się. Ku mojemu zaskoczeniu, Caroline siedziała przy stole. Na jej twarzy wkradł się cyniczny uśmiech.
    - Haha..! Dest, znów to robisz. Przestań - krzyczała śmiejąc się.
    - Niby co? - ogłupiałam. Ciągle się ze mnie śmieje.
    - Przez Ciebie naprawdę kiedyś będę miała zawał. - dalej się śmiała. Jej śmiech był taki jak u małego dziecka. Naprawdę.
    - Ha, Ha, Ha.. - zaśmiałam się sarkastycznie i wywróciłam oczami. Przysiadłam się do stołu, siedząc naprzeciwko Carls. Spojrzałam na drzwi, w których pojawił się lokaj.
    - Panienko Destiny. Przyszedłem pani powiedzieć, że panienki ojca nie będzie dziś cały dzień. - spieszył się. Przytaknęłam mu i spojrzałam na potrawy, leżące na podłużnym stole. Spojrzałam na przyjaciółkę.
    - Carol, opanuj się! Jeszcze chwila, a pomyślę, że jestem dla Ciebie jedzeniem. - ciekła jej ślinka na widok jedzenia. Zawsze tak miała. No cóż, przynajmniej mam pewność, że nic się nie zmarnuje.
    - Oj tam.. Będziesz jadła swój kawałek tiramisu? - brunetka już zabierała się za ciastka. Jadła tyle, ile je kobieta w ciąży. Nagle zaśmiałam się głośno, że ciemnooka przestała jeść. Dziwne, prawda? Nawet lokaj przyszedł zerknąć okiem, co się dzieje.
    - Co Cię tak śmieszy? - zapytała z pełną buzią. Patrzyła się we mnie jak w obrazek.
    - N-Nic.. Haha.. - śmiałam się coraz głośniej. - Pamiętasz jak kiedyś mówiłaś, że jesteś w ciąży z moją poduszką? - zapytałam, a Carol przełknęła jedzenie.
    - Co? Ja nigdy.. - zaczęła ze złowrogą miną - Aaaa.. Pamiętam! - krzyknęła uśmiechnięta - To było parę ładnych lat temu. Obiecałaś mi, że nigdy nie będziesz tego wspominać. - zrobiła minę w podkówkę.
    - Heh..Wyrzuty.. Powinnaś już dawno urodzić, a ja powinnam być ciocią. - powoli przestawałam się śmiać. Wzięłam widelec i zaczęłam jeść sałatkę.
    - Wybacz, ale usunęłam ciąże. Byłam za młoda. - zachichotała biorąc do ręki filiżankę z cappucino.
              Po zjedzonym śniadaniu, wybrałyśmy się na zakupy. Frank podrzucił nas do centrum handlowego. Caroline chciała sobie kupić sukienkę na specjalną okazję. Łaziła od sklepu do sklepu. W końcu znalazła parę sukienek, które jej się spodobały. Musiałam siedzieć i mówić jej, która jest najlepsza. Na każdą sukienkę kiwałam głową na tak. Nudziło mi się przed przebieralnią. Gdy w końcu powiedziała, że bierze czarną z paseczkiem, to chciałam całować podłogę. Zbawienie! Kierowałam się w stronę wyjścia, ale Carol zasłoniła mi drogę.
    - A Ty dokąd się wybierasz? - załapała się za boki i zniżyła głowę, żeby lepiej było widać jej twarz. Była wyższa ode mnie. Kiedyś było na odwrót.
    - Ja? - pokazałam głupi uśmiech, wskazując palcem na siebie. Błądziłam wzrokiem to co jest za jej plecami.
    - Nie, ja! - wskazała palcem na siebie. - Chodź tobie też coś wybierzemy. I nie marudź. Wiesz przecież w jakiej sytuacji się znajdujesz. Chcesz odzyskać laptopa, prawda? - szantażowała mnie, wywołując u mnie rozdrażnienie. Przytaknęłam lekko głową i poczłapałam za nią. Ech..cóż ja mogę?

                                                                        ♥♪♥♫♥

    - Oh my god! (czyt. O mój Boże!) -krzyknęła Caroline patrząc na mnie jak na dzisiejsze śniadanie. Wystraszyłam się jej. - Wyglądasz cudownie! Musisz ją mieć. - cieszyła się i dotykała każdy skrawek mojej czarnej, krótkiej sukienki - Muszę Ci zrobić zdjęcie. Koniecznie! - wyciągnęła telefon i machnęła mi parę zdjęć. Oczywiście próbowałam robić miny i pozy, które by psuły te fotki. Na moje nieszczęście na zdjęciach wyglądałam "pięknie".
    - Wyglądasz tak słodko, że muszę ustawić Cię na tapetę. - grzebała w swoim Iphonie, szczerząc się do niego.
    - Super. Mogę już ją zdjąć? - westchnęłam głośno. Moja sukienka nie miała ramiączek i było mi zimno.
    - Szybko zdejmuj, bo jeszcze sama ją z Ciebie zedrę. - nie czekałam na jej odpowiedź, tylko od razu weszłam.
    - Jesteś lesbą? - zapytałam wychylając głowę zza kotary.
    - Nie, ale jak się nie pospieszysz to zaraz zacznę nią być. - zniknęłam za kotarą
    - Czy Ty mi grozisz? - wkładałam już jeansy i vans'y
    - A chcesz się przekonać?
    - Już! - krzyknęłam i wyszłam z przebieralni.
    - Chodź, idziemy do kasy. Chcę jeszcze kupić jedną małą rzecz. - zabrała sukienkę z moich rąk.
 
                                                                        ♥♪♥♫♥
 
    - Miała to być jedna rzecz Carls! - jęknęłam znudzona, co wywołało uśmiech u przyjaciółki.
    - Oj tam. - usiadła na moim wodnym łóżku i wzięła swoje torby. - Nie cieszysz się? Te rzeczy są naprawdę ładne. - przytuliła swoje ciuchy i kontynuowała - A właśnie.. Pokaż mi co sobie tam jeszcze kupiłaś - sięgała po moje torby, ale ja je zabrałam.
    - Same szmaty nic ciekawego. No chyba, że chodzi Ci o pomadkę. - odpowiedziałam z fałszywym uśmiechem.
    - Pokaż! - z prędkością światła zabrała mi jedną z toreb. Na moje nieszczęście była to torba z drogerii, która ma moje perfumy i kosmetyki. Jej ręce szybko powędrowały do małego, różowego pudełeczka, który był przykryty kartonikiem z pomadką i pudełkiem z naszyjnikiem.
    - Destiny! - krzyknęła, patrząc się na mnie. Tego właśnie chciałam uniknąć. - Po cholerę Ci te perfumy? Zainfekowałaś się? - wściekła się, trzymając perfumy 1D.
    - Co zrobiłam..? - zapytałam zmieszana, patrząc się na nią.
    - Zainfekowałaś się One Direction! Stałaś się ich naiwną fanką! - podnosiła głos, a ja nic nie odpowiedziałam na to.
    - Wybacz. Nie wiedziałam. - zniżyłam głowę. Próbowałam zachowywać się jak dziecko, bo to zawsze na nią działa. - Te perfumy zwróciły moją uwagę właśnie nimi. Nie chciałam ich kupować, ale jak poczułam woń z buteleczki, to stwierdziłam, że muszę je mieć. - spojrzałam delikatnie w jej oczy.
    - No już dobrze. - poklepała wolne miejsce obok siebie, na znak bym tam usiadła. Powoli usiadłam i położyłam głowę na jej ramieniu. Caroline zaczęła głaskać mnie po głowie. - W sumie nawet ich nie wąchałam.. - rzekła i wzięła z kartonika perfumy. Spryskała swój nadgarstek i potarła drugim. Do moich nozdrzy już po chwili doszła słodka woń.
    - Masz rację. - powąchała dłonie - Pachną niesamowicie. Nie zmienia to jednak faktu, że szalejesz za chłopakami z One Direction. - spojrzała na mnie z dezaprobatą.
    - Ja za nimi nie szaleję. Po prostu mi się podobają. - miałam na twarzy tak zwany Poker Face.
    - W takim razie, na urodziny dostaniesz ode mnie czekoladowego.. - zatrzymała się. - Który z nich Ci się najbardziej podoba?
    - Wszyscy. - uśmiechnęłam się szeroko.
    - W takim razie dostaniesz ode mnie Zayn'a z czekolady.
    - Czemu akurat Zayn'a? - zapytałam żywo, prostując się.
    - A czemu nie? Myślałam, że on Cię najbardziej pociąga. Wiesz.. większość fanek twierdzi, że on jest najprzystojniejszy. Pomyślałam, że też tak uważasz.
    - Jeśli jest się wierną fanką 1D, to każdy z nich musi Ci się w jakiś sposób podobać. - stwierdziłam logicznie. - Nie można nazwać siebie ich fanem, gdy lubisz tylko połowę i mówisz, że reszta jest brzydka lub ich nie lubisz. Lubić One Direction znaczy, że lubi się wszystkich. W końcu 1D to jeden zespół. To tak jak byś powiedziała, że lubisz tiramisu, ale nie lubisz kawy. (Tiramisu ma częściowo smak kawy, bo jest w niej "moczona.") Jednej części nie lubisz, a resztę lubisz. Bez sensu.
    - No w sumie.. - zamyśliła się.
    - Tylko nadal nie mogę zrozumieć, czemu odciągasz mnie od nich? - westchnęłam, robiąc smutną minę. - Przecież ich nie znam i nie poznam. - powiedziałam, gapiąc się w sufit jak marzycielka. Caroline bąknęła coś cicho, czego nie dosłyszałam.
    - Co mówiłaś? - zmrużyłam oczy. Carls, uśmiechnęła się i energicznie wstała.
    - ..Że muszę iść do łazienki. - jej ręce trzęsły się.
    - Ok. Możesz iść do mojej łazienki. - odpowiedziała ciche "dzięki" i już po chwili jej nie było. Nie minęła nawet minuta, a usłyszałam pukanie do drzwi. Odpowiedziałam "proszę", a w drzwiach ujrzałam lokaja - Thomas'a.
    - Może panienka chce skorzystać z sauny, którą pan Walter ostatnio przygotował? - wskazał dłonią na korytarz. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie białe rękawiczki. Raziło od nich bielą, ale nie to mnie teraz interesowało.
    - To tata ma tutaj saunę?! - prawie krzyknęłam, ale i tak usłyszałam spłukiwanie wody w toalecie. Thomas przytaknął. - Zaprowadzić panienkę wraz z panienką Caroline? - zapytał grzecznie, a po chwili dało się słyszeć mycie rąk i dźwięk klamki. Carol, wybiegła jak burza z łazienki.
    - Carls, idziemy do "spa"? - uśmiechnęłam się tak, jakbym zobaczyła mega przystojnego chłopaka.
    - Jeszcze się pytasz?! No pewnie! - zapiszczała gestykulując. Lokaj poprosił byśmy za nim poszły. Szliśmy cały czas po schodach na dół.  Znaleźliśmy się w wielkim "przedpokoju". Razem z przyjaciółką się zatrzymałyśmy, bo nie byłyśmy pewne dokąd nas prowadzi. Thomas odwrócił się i powiedział byśmy dalej szły za nimi. Mężczyzna kierował się w stronę średniej wielkości drzwi.
    - On chce nas uprowadzić! - nerwowo szepnęła mi na ucho, trzymając mnie za ramię.
    - Nie przesadzaj. Fakt, idziemy w dziwną część domu, w której nie byłam, ale wierzę, że ma dobre intencje. - szeptałam, jednocześnie parząc się na poczynania lokaja, który wyciągał z kieszeni malutki kluczyk. Po włożeniu do zamka, przekręcił go. Mahoniowe drzwi lekko zaskrzypiały. Razem z Carls, delikatnie spojrzałyśmy w stronę otwartych "wrót". Ujrzałyśmy ciasny korytarz ze schodami w dół, który miał zapewne mnóstwo zakrętów i drzwi. Nie myliłam się. Korytarzyk był chyba najbiedniejszą częścią tego domu. Oczywiście nie wyglądał obskurnie. Po prostu nie miał żadnych ozdób.        
          Szliśmy z kilka minut, aż ujrzałam koniec korytarza, który wyglądał jak literka "T". Z lewej i prawej strony znajdowały się takie same drzwi. Wielkie i metalowe drzwi z wygrawerowanymi kwiatami orientu. Thomas otworzył drzwi, przepuszczając nas jako pierwsze. Razem z "siostrą" weszłam do pomieszczenia.
Zaparło mi dech w piersiach. Te miejsce było wielkie. Malutkie ledy znajdowały się w każdym miejscu, oświetlając wszystko na żółto. W kącie zauważyłam wybudowaną saunę z przezroczystymi oknami. Obok niej stało kilka bambusów w doniczkach oraz niezbyt duża fontanna. W niej był mały, słodki amorek, wypluwający wodę. Pod nim znajdowały się liliowe kamyczki. Trochę dalej od sauny i ozdób stały dwa fotele-leżaki, przy których był stolik z gazetami i świecami. Przy ścianie stały dwa regały z rzeczami do kąpieli. Najlepsza rzecz była w na drugim końcu "spa". W oczy rzucało się ogromne jacuzzi, które pomieściłoby z 10 osób. Spojrzałam na Caroline. Stała nieruchomo z rozdziawioną buzią. Nasz zachwyt był wielki. Bardzo. Jednak chciałam wiedzieć co znajdowało się w drugich drzwiach, które mijaliśmy.
    - Thomas.. - chciałam by mnie tam wpuścił. Drzwi są na pewno zamknięte, a tylko on ma klucze.
    - Słucham panienko? - spojrzał w moją stronę, tak samo jak Carol.
    - Strasznie mnie ciekawi co jest za drzwiami, które mijaliśmy. Odróżniały się od innych, prócz tych. - odparłam, zastanawiając się. - Możesz mi je pokazać?
    - Oczywiście. Tylko prosiłbym żeby panienka nie dotykała żadnego sprzętu. Są jeszcze w czasie przygotowań. Mogłoby się coś panience stać, a tego byśmy nie chcieli. - odparł, na co ja przekręciłam oczami w stronę szatynki.
           Lokaj tworzył drzwi. Kolejny zachwyt pojawił się na naszych twarzach. Był to pokój "zabaw", a raczej rozrywki. Ogromna plazmówka, piłkarzyki, xbox, maty taneczne i inne gadżety. Był tam nawet okrągły fotel, przyczepiony łańcuchem do sufitu. Cudowne były te rzeczy. Moja radość nagle prysnęła. Thomas zbudził mnie z tego raju, chcąc coś ode mnie.
    - Mam tu kluczyk, który miałem przekazać panience od pana Waltera. Pokój znajduje się na pierwszym piętrze. - rzekł, wyciągając srebrny kluczyk z kieszeni. Dał mi go w ręce, po czym oddalił się, przepraszając. Razem z przyjaciółką zaniemówiłyśmy. Stałyśmy jak dwa słupy soli. Dotarło do mnie, że mam poszukać tego pokoju. Tajemniczego pokoju. Szybkim pędem pociągnęłam Carol za rękę, udając się w stronę schodów. Po drodze nie obyło się od protestów szatynki. Na pierwszym piętrze nie było tak dużo drzwi. Sprawdziłyśmy kilka par drzwi, ale klucz nie pasował do nich. Zostały ostatnie drzwi. Byłyśmy pewne, że to te właściwe. Otworzyłam je. Za nimi był pokój muzyczny. Spojrzałam na wszystkie instrumenty. Biały i czarny fortepian, które tata kupił najwyraźniej z myślą o mnie i Caroline. Uwielbiamy grać w duecie. Pod ścianą stały trzy gitary elektryczne, różnych kształtów oraz dwie gitary akustyczne i klasyczne. W sumie cztery. W pokoju znalazłam również kilka mikrofonów, a do nich stojaki. Mój tata wie o czym marzę, ale to i tak się nie spełni. Żebym nie zapomniała o tym, tata przywiesił mi na sznurkach wielki, fioletowy napis "DREAM". Nie zastanawiając się długo, usiadłam przy czarnym fortepianie, a Carls do białego. Zaczęłam grać Marsz Turecki Mozart. Po chwili moja przyjaciółka dołączyła się. Z uśmiechami na twarzy grałyśmy szybko i zwinnie. Spoglądałyśmy na siebie czasem. Carol nie chodziła do szkoły muzycznej. Myślała, że to bez sensu, ale z czasem to się zmieniło. Spodobało jej się jak grałam. Próbowałam ją uczyć. Na początku nic jej nie wychodziło, ale tylko po to, żeby jej się udało. Żeby zostać mistrzem trzeba zdobyć się na kilka porażek i ćwiczyć bez przerwy. W końcu przestałam ją uczyć, gdyż już sama potrafiła wszystko. Jedynie sama musi odczytywać nowe utwory.
        Kończąc utwór, zauważyłam, że klamka w drzwiach się ruszyła. Pewnie to ktoś ze służby. Carls zaczęła się śmiać. Ja też. Przestałam się śmiać i wzięłam gitarę akustyczną do ręki. Zaczęłam coś brzękolić.
    - Des, muszę iść do łazienki.
    - Ok, idź. Na przyszłość pamiętaj, żeby nie jeść tego co popadnie, bo będzie tak jak teraz. - szatynka dziwnie na mnie spojrzała.
    - Co chcesz przez to powiedzieć? - załapała się za boki.
    - Nic.. Idź już, bo się rozmyślę i zostaniesz tu. - przekomarzałam się z nią.
    - Dobra, idę. - powiedziała i poszła. Spojrzałam na drzwi. Nikogo nie było. Zaczęłam grać One Thing - One Direction.
                   
                                                 
" I've tried playing it cool
But when I'm looking at you
I can ever be brave
'Cause you make my heart race

Shot me out of the sky
You're my kryptonite
You keep making me weak
Yeah frozen and can't breath

Something’s gotta give now
'Cause I’m dying just to make you see
That I need you here with me now
'Cause you've got that one thing

So get out, get out, get out of my head
And fall into my arms instead
I don't, I don't, don't know what it is
But I need that one thing 

And you've got that one thing.. "             
                                           
        Chciałam dalej grać, ale nagle zjawiła się Caroline. Szybko zareagowałam, na co brązowooka spojrzała z kpiną.
    - Boisz się mnie czy co? - wyczułam retorykę. Odłożyłam gitarę i wyciągnęłam telefon z kieszeni, żeby sprawdzić godzinę. Dochodziła ósma.
    - Idziemy do sauny? - zapytałam nagle.
    - Pewnie!

                                                             ♥♪♥♫♥
  
                  Po zażytym relaksie w "spa", razem z Carls chciałyśmy zjeść kolację. Carol pewnie pójdzie do łazienki. Wydawało mi się, że zaszkodziło jej coś, ale on zamiast tego dziwnie i podejrzanie się do mnie uśmiechała.
    - O co Ci.. - nie zdążyłam dokończyć pytania, gdyż w drzwiach pojawił się mój ojciec. Uśmiechnęłam się szeroko. Szybciej niż piorun, pobiegłam i rzuciłam mu się na szyję.
    - Tato! - ściskałam go, aż zrobił się blady na twarzy.
    - Des..tiny.. dusisz mnie.. - gdy to usłyszałam, puściłam go. Wyszczerzyłam się.
    - Zjesz z nami kolację? - zapytałam szczęśliwa.
    - No oczywiście. Cały dzień Cię nie widziałem. - odwzajemnił uśmiech i spojrzał na szatynkę. - O, witaj Caroline. - przywitał się z nią.
    - Dzień dobry. - odpowiedziała nieśmiało.
    - Miło Cię znowu zobaczyć. Powiedz, co tam u rodziców? Wysłali Cię gdzieś na studia? - zaczął wypytywać, a Carol nie widziała co odpowiedzieć.
    - Pana również. - pokazała szereg białych zębów. - U rodziców dobrze. Biznes się kręci. Firma więcej zarabia. A co do studiów to jeszcze nie wiem. - odparła.
    - Dobrze, a teraz chodźmy na kolację. - ruszyliśmy wszyscy do jadalni. Jak zwykle na stole było mnóstwo jedzenia, ale Carls nie jadła tak jak dzisiaj rano. To znaczy zachowywała się, co nie jest w jej stylu. Siedzieliśmy przy prostokątnym stole, spoglądając się co chwilę na siebie.
    - Caroline, powiedz mi, czy jakiś kierunek Cię interesuje? - znów zaczął tata. Szatynka spojrzała na niego.
    - Ymm.. Może trochę muzyka. - była nieśmiała i ...zadumana?
    - Pewnie chcecie razem się uczyć? Dobrze mówię, Destiny? - podniósł brew. Rozgyzł mnie. Chciałam z przyjaciółką studiować, ale czy ona tego chciała? - Z tego co wiem, obie jesteście świetne w graniu na fortepianie. Chciałabyś studiować z Destiny, Caroline? Jesteście świetne i na pewno się dostaniecie. - Carls zastanawiała się dłuższą chwilę. Bałam się, że powie nie. Nie chce żeby mnie zostawiała.
    - mmm.. Tak. - jej mina była jakaś taka..pewna. Jakby nie bała się tego co powie. Trochę to dziwne, że z początku nie chciała, żebym chodziła na technologię muzyki, a teraz chce iść tam ze mną.
    - Naprawdę? Chcesz ze mną iść do collegu w Wolverhampton? Przecież mówiłaś, że..
    - Ale zmieniłam zdanie. Najlepiej nie słuchaj mnie. - rozpromieniłam się na to zdanie. Teraz wiedziałam, że mnie nigdy nie opuści. Nie zostawi na pastwę samotności i smutku. Swoimi przekonaniami zaskakuje mnie coraz bardziej. To się nigdy nie zmieni.


   ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
    Jest już drugi rozdział. Jakoś mi się wydaję, że ten lepszy.
    Szkoda, że pojawił się dopiero po świętach.
    Sporo was wchodzi na tego bloga, więc proszę o
    komentarze. W końcu nie piszę tego dla siebie. :/