niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 3

       Zaczęłam nowy rozdział w życiu. Po spotkaniu ojca i przyjeździe Caroline jestem szczęśliwa. Spotykają mnie niespodzianki. Chciałabym żeby tak było zawsze, ale niestety nic nie trwa wiecznie. Muszę mieć oczy szeroko otwarte, bo nigdy nic nie wiadomo. Zresztą, co może być gorsze od mojej matki? No właśnie, nic. Teraz tylko czekam na wyjazd do Wolverhampton. Tata, po "tamtej" kolacji powiedział, że kupi nam dom niedaleko collegu. Dodał też, że wstawi parę "gadżetów" do niego. Ciekawe co to będzie...


                Wiatr powiewał moje długie, blond włosy. W moich błękitnych, jak jezioro oczach pojawiły się łzy, a na twarzy malował się smutek. Swoimi opalonymi rękami przytulałam przyjaciółkę. Mocny ścisk nam nie przeszkadzał. Teraz liczyła się ta chwila. Bezcenna chwila, która trwa tylko kilka minut.
    - Będę tęsknić za tobą. - mówiłam przez łzy. Carl podniosła rękę i starła je dłonią.
    - Głuptasie, ja przecież wrócę. Nie będzie mnie zaledwie miesiąc. A za mną nie warto tęsknić. - uśmiechnęła się, trzymając walizkę. Spojrzałam zdziwiona.
    - Nawet tak nie mów. - odparłam, słysząc ostatnich ludzi wchodzących do samolotu. - Już za tobą tęsknię. - Carol uśmiechnęła się, ale zaraz po chwili posmutniała.
    - Ja też. - powiedziała łamiącym głosem. - Muszę już iść. - szepnęła cicho. Ostatni raz się przytuliłyśmy. Wszystko ma swój koniec, nie zapominając o początku. Chcąc, nie chcąc, musiałam ją puścić. Spojrzała na mnie, idąc po schodach. Czułam, że stoję tam wieki.
                  Nagle całe moje ciało przeszły dreszcze. Samolot wystartował, a moją twarz zakryły lśniące od łez włosy. Pozostały tylko spaliny z silnika. Nie mogłam stać tam do końca życia. Wolnym krokiem udałam się do limuzyny, posyłając znaczące spojrzenie Frankowi. Ruszyliśmy do domu.


                                                                                  ♥♪♥♫♥

                     Minął tydzień. Okropnie długi tydzień. Przez ten czas nie robiłam nic. Dosłownie. Przez te dni siedziałam przy komputerze lub grałam na instrumentach. Tylko to robiłam. No może czasami rozmawiałam z przyjaciółką przez komórkę. Nic poza tym. Nawet tata nie miał czasu dla mnie.
                      Znudzona, wyszłam z pokoju, udając się do sauny. Może dobrze mi zrobi i przestanę siedzieć w tych czterech ścianach. Po drodze zauważyłam ojca. Od razu się rozpromienił.
    - Destiny, dostałem telefon, że twój dom w Wolverhampton jest przygotowany. Chcesz teraz jechać. Widzę jak się nie możesz doczekać.
    - Naprawdę? - uśmiechnęłam się - Mogę iść się spakować? - zapytałam, a tata przytaknął.
              W szybkim tempie zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wiem czemu, ale wzięłam nawet perfumy 1D. Żeby nie było wzięłam też rzeczy z ostatnich zakupów. Jakby się Carol pytała czemu wzięłam perfumy, odpowiedziałabym jej, że brałam wszystko co popadnie. Łącznie z ciuchami w torbach. Starałam się pakować w miarę szybko. W walizkach miałam wszystkie ubrania i kosmetyki. Obuwie też. Tata nakupował mi tyle tych rzeczy, że nie wiedziałam czy bagaże nie wytrzymają i pękną.
             Po godzinie byłam już przy limuzynie. Obdarzyłam tatę mocnym uściskiem, który aż bolał. Nie tylko zwykłym bólem, ale też miłością. Wiedziałam, że niedługo się spotkamy, ale czułam smutek.
    - Mam nadzieję, że dom Ci się spodoba. Jak nie to zawsze możesz wrócić. - odwzajemniłam uśmiech i opuściłam ręce.
    - Dziękuję tato, ale wiem, że na pewno mi się spodoba. Wszystko co robisz dla mnie, jest piękne. - stał naprzeciwko mnie, uśmiechając się. Zauważyłam, że zaczerwieniły mu się oczy. Wiedziałam, że się wzruszył.
    - Panienko Destiny, walizki spakowane, a auto przygotowane. Możemy ruszać. - odwróciłam się, dając porozumiewawczy znak. Wsiadłam do limuzyny, przyglądając się tacie. Pomachałam mu z radością. Nie chciałam żeby się smucił. Żaden rodzic nie chciałby żeby jego dziecko było smutne i przygnębione. Zza zamkniętej szyby nie było mnie widać. Pozwoliłam sobie na smutny uśmiech. Frank obserwował mnie, ale nic nie mówił. Wiedział o co chodzi.
               Droga na lotnisko nie zajęła mi zbyt wiele. Tak samo podróż samolotem. Pożegnałam Franka, który wcześniej taszczył moje walizki do luku bagażowego. Leniwie usiadłam w trzecim rzędzie i założyłam słuchawki. Oczywiście słuchałam One Direction. Inspirowali mnie. Byli dla mnie zagadką, której nie mogłam rozwiązać. Ich przyjaźni i bliskość była trudna do opisania. Nie jeden człowiek im tego zazdrości. Każdy by chciał mieć prawdziwych przyjaciół. Na szczęście ja mam przyjaciółkę - Caroline. Bez niej chyba bym już dawno uciekła od matki. Co gorsza mogłam popełnić samobójstwo. Wiem, że dla niektórych wydaje się to niemądre i chore, ale co byś zrobił gdybyś odczuwał samotność? Co z tego, że miałam wsparcie u przyjaciółki, skoro ja potrzebowałam rodzicielskiej miłości. Taty nie było obok mnie, ale dbał w pewnym sensie o mnie. Matka miała mnie gdzieś, myśląc o mnie jak o nieżywej barbie. Ogółem, czułam się niekochana. Nikt mnie nie doceniał. Nikt nie wierzył we mnie. Zamiast mnie wspierać to śmieją się ze mnie. Nawet ciotka Margaret od strony mamy. W szkole nikt nie lubił mnie za majątek moich rodziców oraz wygląd. Tylko Carls mnie zaakceptowała. Dała mi coś czego wcześniej nie posiadałam - Uwagi i zrozumienia. Teraz pojawił się tata i poczułam się lepiej. O wiele lepiej.
                 Poczułam, że ktoś mnie szturcha. Zaspanymi oczami spojrzałam na sprawcę. Stewardessa mówiła coś do mnie. Zdjęłam słuchawki, z których grało "Kiss You".
    - Panienko. - podniosła głos bym usłyszała. - Samolot wylądował i można z niego wyjść. - dopiero zauważyłam, że nie było ani jednego pasażera. Zostałam tylko ja.
    - Ach.. - otworzyłam szeroko oczy, rumieniąc się. - Chyba zaspałam. - podziękowałam stewardessie i poszłam po walizki. Zerknęłam jeszcze na komórkę. Musiałam stwierdzić, że lot trwał półtorej godziny. Szybko zamówiłam taksówkę. Podałam kierowcy karteczkę z miejscem, do którego chcę trafić. Po niecałych 15 minutach byłam pod swoim "akademickim domem." Zapłaciwszy taksówkarzowi, wzięłam bagaże i weszłam do o dziwo otwartego domu. Był naprawdę duży, lecz pierwsze co rzuciło mi się w oczy to człowiek. Dokładnie mężczyzna. Podszedł do mnie, dając mi kluczyki do domu. Mówił coś o moim tacie i o tym miejscu. Nie słuchałam go zbytnio. Po chwili ukłonił się nisko i nim się spostrzegłam już go nie było. Zaczęłam zwiedzać dom. Łazienka podobna do mojej w Londynie. Pokój tak samo. Sala muzyczna też. Zobaczyłam też pokój Carls. Był cały rubinowy. Miał czarne meble i białe dodatki. Wszystko w tym domu przypominało mi dom w Londynie. Tata się postarał. Zadzwoniłam do niego, dziękując za wszystko. Po skończonej rozmowie udałam się do swojego pokoju w celu rozpakowania się. Dość szybko się uwinęłam. Chciałam usiąść na łóżku, ale coś mnie zatrzymało. Na etażerce leżały klucze z dziwnym logo. Przypuszczałam, że były to kluczyki od samochodu. I to nie byle jakiego. Zdziwiona, zeszłam do garażu. Moim oczom ukazało się lśniące, czarne auto. Spojrzałam na logo samochodu. Tak jak myślałam było to porsche. Już po budowie można było tak stwierdzić. Płaski przód i dach to jego charakterystyczny wygląd. Zafascynowana, usiadłam na miejscu kierowcy. Był to pojazd 2-osobowy. Jego zapach świadczył o nowości. Włożyłam kluczyk do stacyjki. Przekręciłam go i już po chwili dało się słyszeć donośny warkot. Zadowolona, włączyłam radio, a potem odsunęłam dach, przyciskając guzik. Akurat leciało "One Way Or Another" - 1D. Jak wariatka, zaczęłam machać głową do przodu i do tyłu, niczym metalowiec. Spodobała mi się ta piosenka. Jest najczęściej puszczana niż inne. Nie chciałam, żeby moi nowi sąsiedzi wzięli mnie za idiotkę, dlatego przestałam machać głową i wyszłam z auta, uprzednio wszystko wyłączając. Chciałam wejść do domu, ale ujrzawszy panią z napchanymi torbami, postanowiłam jej pomóc. Chciałam być miłą sąsiadką.
    - Może pomogę pani wnieść te torby? - zapytałam lekko wystraszona, gdy zobaczyłam, że niedługo zahaczy o chodnik.
    - Naprawdę? Oh, dziękuje. - dała mi dwie papierowe torby z jedzeniem, a jedną miała w ręku. Wyciągnęła kluczyk z torebki i otworzyła bramę. Po chwili już stałyśmy pod drzwiami jej domu. Okazało się, że mieszkała naprzeciwko mnie.
             Weszłyśmy do domu, odstawiając zakupy na wysepce kuchennej.
    - Dziękuję za pomoc. Słoneczko jak masz na imię? - zapytała pani, sympatycznie się uśmiechając.
    - Destiny... Destiny Hope. - przedstawiłam się nieśmiało.
    - Piękne imię. Ja mam na imię Karen. - poprawiła okulary, które spadały z jej nosa. - Dziękuję Ci dziecko jeszcze raz. Może.... zaparzę nam po herbatce, co? - złapała się za ręce.
    - Było by mi niezmiernie miło. - odpowiedziałam kulturalnie, a Karen już przygotowywała czajnik. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale poczułam, że coś trąci mnie nosem. Spojrzałam w dół. Moim oczom ukazał się mały piesek. Przypominał miniaturkę Husky'ego. Piesek trącił swoim noskiem moją łydkę. Miał takie słodkie oczka, przypominające węgielki.
          Przykucnęłam, aby móc zobaczyć go z bliska. Wydawał się jeszcze słodszy. Pogłaskałam go po głowie, po czym ten rzucił się na mnie, liżąc po twarzy. Odsunąwszy go od twarzy, poczułam coś metalowego. Był to jego identyfikator. Na nim widniało imię "Loki".
    - Masz śliczne imię, Loki. - pogłaskałam go po głowie, po czym zaczął mocniej merdać.
    - Destiny, proszę herbatka. - podeszła do mnie pani, dając mi w ręce gorący kubek. - Usiądź proszę. - wskazała na kremową kanapę w pokoju obok. Grzecznie usiadłam. Upiłam kilka łyków. Ciecz rozgrzewała moje ciało od wewnątrz, dając uczucie błogości.
    - Słoneczko, powiedz, przyjechałaś tutaj dzisiaj? - spojrzała na mnie, trzymając herbatę.
    - Tak, proszę pani.. - byłam nieśmiała. Chyba zauważyła to.
    - Jaka "proszę pani"? Mów mi Karen. - kobieta machnęła ręką, śmiejąc się.
    - Dobrze, Karen. - uśmiechnęłam się nerwowo.
    - Destiny, będziesz się tutaj uczyć? - zapytała nagle.
    - Tak. Wybrałam Technologię Muzyki. - uśmiechnęłam się szeroko. - Razem z moją przyjaciółką. - dokończyłam.
    - Ach.. - złapała się za usta.
    - Coś się stało? - zapytałam zdziwiona.
    - Nie nic.. Cieszę się, że w tej dzielnicy jest ktoś kto ma perspektywy w życiu i jest pomocny. - puściła mi oczko. Zaśmiałam się.
    - Nie martw się, Karen. Będę Ci codziennie pomagać.
    - Dziękuję. Mam trójkę dzieci i męża, ale jak widzisz nikogo tu nie ma oprócz nas. Mój mąż pracuje w delegacji, a dzieci mają swoje życie. Szczególnie mój jedyny syn. - odłożyła kubek na stolik.
    - Ale teraz nie będziesz już sama. - uśmiechnęła się. Chciała coś powiedzieć, ale przerwał nam donośny dźwięk telefonu. Dochodził z torebki Karen.
                 Kobieta przeprosiła mnie na chwilę i poszła odebrać. W tym czasie ja siedziałam na kanapie, dokańczając gorący napój. Ta kobieta jest naprawę ciepłą i dobrą osobą. Przy niej czuję się jak.. Przy matce. Dokładnie tak.
                Po chwili zobaczyłam Karen, wychodzącą z kuchni. Była trochę zdenerwowana, ale też i zrezygnowana. Jej mina pokazywała, że stało się coś ważnego. Zestresowana usiadła obok mnie i złapała mnie za rękę. Gładziła moją dłoń, dając poczucie bezpieczeństwa. To takie nowe uczucie. Nowe doznanie. Mogła zastąpić mi matkę.
    - Destiny...To bardzo ważna sprawa. Wiem, że dopiero co się poznałyśmy, ale czy mogę liczyć na twoją pomoc? - patrzyła na mnie swoimi szklanymi oczami.
    - Oczywiście. Tylko powiedz o co chodzi. - zrobiło mi się jej żal. Nie wiedziałam co się stało, ale w głębi duchu pragnęłam jej pomóc. W jakiś sposób była dla mnie nadzieją. W niej widziałam przykład dobrej mamy.  
    - Przed chwilą dostałam telefon od swojej córki. Złamała nogę i rękę w wypadku. Teraz potrzebuje pomocy, a ja jestem jedyna osobą, która teraz ma możliwość jej pomóc. - spuściła głowę, patrząc na kostki u swej dłoni. - A to oznacza, że będę musiała do niej pojechać, a blisko ona nie mieszka. Więc proszę Cię.. Czy mogłabyś popilnować
mojego domu? A głównie zwierząt? Szkoda mi Loki'ego, bo on nienawidzi samotności. Może trochę to trochę dziwne, że proszę o taką rzecz, skoro dopiero się poznałyśmy.  - złapała oddech. Jej wzrok mówił sam za siebie. Potrzebowała pomocy..
    - Dla Ciebie i Loki'ego wszystko, Karen. Zostanę tu długo jak tylko będzie trzeba. - uśmiechnęłam się, aby ją rozweselić od tego stresu. Kobieta spojrzała na mnie wdzięcznie i przytuliła mnie. Byłam zszokowana. Nigdy mnie nikt nie tulił. Poczułam się jakby ktoś odczarował mnie. Jakbym miała w sercu piórko. Pierwszy raz poczułam się tak jak teraz...Doznałam prawdziwej matczynej miłości. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Mój odwzajemniony uścisk był z pewnością silniejszy niż Karen. Ale nie przejmowałam się tym. Cieszyłam się chwilą..
    - Dziękuje.. - wyszeptała kobieta, lekko wzruszona. Pogłaskałam ją po plecach.
    - Nie ma za co. - poczułam jak Karen poluźnia uścisk. Zrobiłam to samo, odrywając się. - Dla mnie będzie to przyjemność. - uśmiechnęłam się szeroko - Prawda Loki? - spojrzałam na psa, który leżał na dywanie przy małym filarze ściennym. Na moje pytanie tylko szczeknął, merdając ogonkiem.


                                                                               ♥♪♥♫♥

    - Proszę, tu są klucze od garażu, domu i piwnicy. - w mojej dłoni znalazł się pęk. - Śmiało dzwoń, gdyby coś się stało..- spuściła wzrok - ..lub raczej "ktoś".. - dodała smutnie i cichutko, tak, abym nie mogła dosłyszeć.
    - Spokojnie, poradzę sobie. - wyszczerzyłam się dosyć mocno.
    - Wierzę - uśmiechnęła się - Do widzenia Destiny. - pomachała mi zanim wsiadła do samochodu. - Do widzenia Loki - Karen wywróciła oczami, słysząc jak Loki intensywnie szczeka. Zaczęłam jej machać, gdy tylko ruszyła. Przestałam, jak auto zniknęło mi z pola widzenia. Nagle wpadłam na pomysł na zabicie czasu. Dyskretnie i z zadziornym uśmieszkiem zerknęłam przez ramię na Loki'ego. Piesek patrzył się na mnie swoimi błyszczącymi ślepiami.

    - Loki chcesz się pobawić?! - pobiegłam na werandę, odwracając się zaraz. Nie musiałam długo czekać, aby piesek pojawił się przy nodze. Razem z Loki'm weszliśmy do domu. Wnętrze domu znowu mnie zafascynowało. Nie chodziło o luksus całego domu, tylko o atmosferę, która w niej panowała. Wszystko było takie przytulne i emanowało ciepłem. Karen pokazała mi wcześniej na szybko dom. Także wiem gdzie co się mniej więcej znajduje. Nie podziwiając dłużej wnętrza, pobiegłam po schodach, kontynuując zabawę.
   
    - Loki, znajdź mnie! - krzyknęłam, będąc daleko przed zwierzęciem. Najskuteczniejszą drogą były kolejne schody na górę. Nie zastanawiałam się długo nad tym wyborem, aczkolwiek zbytnio nie chciałam tam iść, wiedząc, że tam nie byłam. Karen nie pokazała mi tego piętra. Może zapomniała? Nie wiem. Cały czas wydawała się podejrzenie niespokojna, gdy mówiła o swoim synu oraz innych, osobistych rzeczach.
      Zastanawiając się, zahaczyłam o ostatni schodek (dop. aut. Mam tak na co dzień :c) i straciłam równowagę, upadając na nowy teren. Moja twarz, jak i inne części ciała długo tego nie zapomną. Nie wstając, uniosłam głowę w celu obserwacji. Przede mną znajdowały się białe drzwi ze złotą, okrągłą klamką. Na nich naklejona była tabliczka z napisem ,,Pokój małego rycerza".

    - Pokój dziecka? - pomyślałam, unosząc brew. Wiedziałam, że zbytnia ciekawość to grzech, a przeglądanie cudzego mienia bez zgody to nieokrzesanie i grubiaństwo. Niestety moja wnikliwość rosła. Musiałam tam wejść. Karen wybaczy mi to..chyba.
         Delikatnie złapałam za klamkę. Moja drżąca dłoń była cała wilgotna. Wada wrodzona. Wolno przekręciłam lśniącą"kulę", pchając drzwi. Głośne skrzypienie przerwało denerwującą ciszę. W tajemniczym pomieszczeniu panował półmrok. Niepewnym krokiem weszłam do środka.
   Małe natężenie światła obejmowało ten pokój, uniemożliwiając dobrą widoczność. Po prostu podeszłam do dużego okna i podniosłam rolety. Zafascynowana, zauważyłam leżankę zamiast parapetu. Znajdowała się głębiej niż całe ściany. Jej małe, wąskie ścianki udawały regały wewnątrz ich. Była tam masa przeróżnych książek. Nawet przygody Harry'ego Potter'a.
  W rogu zielono-niebieskiego pokoju zauważyłam średniej wielkości telewizor. Nad nim na dębowych półeczkach leżały różnorakie filmy i bajki. Mówiąc bajki miałam na myśli klasyki Disney Pixar, ale były też wyjątki. Odtwarzacz DVD był podłączony do telewizora.
   W drugim rogu pokoju znajdowało się zaciszne miejsce, takie jak biurko. Na nim leżał podłączony komputer. Natomiast nad biurkiem przywieszona była półka, na której umiejscowione były zabawki z Disney'a. Nawet Chudy i Buzz Astral z Toy Story.
   Musiałam przyznać, że było tu czysto. Nie zauważyłam żadnego grama kurzu. Wszystko pięknie lśniło.
  Nagle poczułam, że robię się lekko zmęczona. Musiałam usiąść na czymś miękkim, a moim celem było łóżko przy oknie z leżanką. Poduszki, jak i pościel wyglądały na interesujące oraz infantylne. Zresztą jak cały ten pokój..
    Spojrzałam przed siebie. Moim oczom ukazała się tablica na zdjęcia. Było ich mnóstwo. Zaintrygowana, wstałam na równe nogi i podeszłam do ściany. Kilkadziesiąt zdjęć obejmował mały chłopczyk. Pierwsze zdjęcie było czarno-białe, a na nim widać było młodą kobietę z małym zawiniątkiem. Po tym otoczeniu i ubraniu można było stwierdzić, że był to szpital, a to zawiniątko - noworodek. Dopiero zauważyłam, że ta kobieta to Karen, a noworodek to chłopiec. Była niesamowicie szczęśliwa. Zazdrościłam temu niemowlęciu. Naprawdę. Na ten widok coś ukuło mnie w serce. Zastanawiałam się jak ma na imię ten chłopczyk oraz ile ma lat..